Kto jeszcze robi przetwory?

Na początku lat dziewięćdziesiątych, jako bardzo młoda kobieta, mieszkałam w Niemczech. Kiedy u nas dopiero rodził się wolny rynek, ja miałam go na żywo. Wynajmowaliśmy część sporego mieszkania na pierwszym piętrze przedwojennej willi na osiedlu domów w wielkim mieście. Osiedle było stare, domy przedwojenne, ale bardzo zadbane, ceny nieruchomości bardzo wysokie. Na cenę składało się położenie domu, blisko centrum wielkiego miasta, a do tego z doskonałym połączeniem s-bahnem, czyli kolejko-metrem oraz bardzo duże działki jak na centrum dużego miasta.

Drzewa owocowe na niemieckim osiedlu

No właśnie i sednem tego wpisu są te duże działki z pięknymi, starymi drzewami owocowymi i absolutnie bez warzywników. Działki były bardzo zadbane, trawka równiutko przycięta, cudowne nasadzenia kwiatów, ozdobnych krzaków i drzew oraz stare drzewa owocowe.

Kilo śliwek droższe od bananów

Wprowadziliśmy się latem, kiedy wszystko powoli dojrzewało. W całym mieście porozkładane były stoiska z sezonowymi owocami i warzywami. Można było kupić wszystko: czereśnie, maliny, wiśnie, porzeczki, agrest, cukinie… Jedyny problem to były ceny. Dla nas horrendalne. Kubeczek malin, na oko 150 gram., kosztował tyle, co 2 kilo bananów. Dla ludzi zza żelaznej kurtyny bardzo dziwne. Wtedy u nas owoce były tanie, a każdy z nas miał babcię na wsi albo wujka działkowca lub ciotkę, posiadaczkę dużego ogrodu.

Wiadrami zbierało się owoce i kilogramami przerabiało na soki, dżemy, kompoty. Na dżem przepis był prosty – kilo owoców i kilo cukru (dzisiaj nie do pomyślenia), robiło się też litry kompotów i soków. Wykorzystywało się każdy owoc, spady, mieszało się różne smaki i kolory. Nie było raczej udziwnień typu czereśnie z chili czy rabarbar z wanilią i lawendą. Proste przetwory do wykorzystania zimą i na przednówku, kiedy już nawet jabłka nie były dostępne.

Niemieckie marnotrawstwo

No dobrze, zaczęłam od Niemiec, a piszę o przetworach. Bo w Niemczech na tym pięknym, willowym osiedlu przeszłam szok. Idąc wczesną jesienią do pracy, zobaczyłam starszą panią, która zamiatała i zbierała do kompostowych worków, piękne, dojrzałe śliwki i morele. Aż się zatrzymałam! Kilogram tych owoców był na tyle drogi, że sprzedawano je w papierowych torbach po 250 gram. Pani mnie zagadała i zapytała, czy mnie to dziwi. No tak, u nas owoce się zbiera, zjada albo przetwarza na potem. Pani mi odpowiedziała, że wywieszała już ogłoszenia, pytała się sąsiadów. Czasami ktoś zebrał miseczkę, ale więcej nie chcieli. Ona nie robi przetworów, bo nie może jeść z powodu wysokiego cukru i pozostało jej tylko posprzątać.

Dogoniliśmy Zachód, ale czy było warto?

Jeszcze 20-30 lat temu zimą trudno było dostać świeże owoce i warzywa. Czasami pokazywały się cytrusy, jabłka były w sprzedaży do stycznia, a nowalijki pojawiały się najwcześniej w marcu. Kompoty, dżemy, owoce suszone musiały wystarczyć zimą.

Teraz, tak jak i wtedy w Niemczech, dostęp do owoców, warzyw, soków mamy cały rok. Przetwory nie są już atrakcyjne, rozgotowane owoce to nie to, co świeże. Boimy się też cukru, mimo, że statystycznie więcej go zużywamy niż kilkadziesiąt lat wcześniej. Nie słodzimy herbaty, jemy mniej dżemów, a cukier jest wszędzie, w wędlinach, pieczywie, ketchupach.

Jechałam dzisiaj rowerem do pracy. Owoce, mimo suszy, bardzo w tym roku obrodziły. Maliny nadal kosztują miliony monet, siła robocza kosztowna. Jutro jest odbiór śmieci, kilku sąsiadów zamiatało spady i pakowało do worków. Wreszcie dogoniliśmy Zachód.